Zawsze nie mogę się doczekać letniej sesji egzaminacyjnej. Wreszcie mogę szykować się do wyjazdu. Zrobić to co każdy etolog kocha najbardziej. Zaszyć się w lesie, obserwować wschody słońca nad mokradłami, podpatrywać naturę i prowadzić ulubione badania - obserwacje zachowania zwierząt w naturalnym środkowisku.
Jak co roku do bazy Wydziału Biologii na Mazurach przyjadą też studenci z naszego Koła Naukowego Etologii i to właściwie im chciałbym poświęcić tę krótką refleksję. Przyjeżdżają - bo chcą. Nie dla stopni, punktów, podpisów, praktyk czy staży. Nie śpią często całe noce podczas prac terenowych, czasem wracają przemoczeni po burzach, pocięci przez komary i kleszcze. Rozstawiają i obsługują sprzęt badawczy, gotują posiłki, sprzątają stację. Są tak różni jak tylko można sobie wyobrazić. Młodzi mężczyźni i kobiety (głównie kobiety - wszak to Wydział Psychologii). Ludzie z dużych miast i małych miejscowości. Długowłosi i wygoleni. Na szyjach noszą krzyżyki, znaki runiczne, labrysy. Niektórzy zdobią ciała kolczykami i tatuażami. W niedzielę, chodzą 7 kilometrów do pobliskiego miasteczka. Część idzie na mszę do kościoła, niektórzy na nabożeństwo do zboru, a część nad jezioro.
Ale codzienie siadają przy jednym stole. Nikt na nikogo nie patrzy z góry, Nikt nie pyta, czemu masz taką dietę, a nie inną. Nie śmieją się z poglądów ... choć często się śmieją. Rozmawiają i choć jest tyle zdań co ludzi przy stole to nie przestają się szanować, pracują i nigdy nie ma potrzeby sprawdzać ani kontrolować ich poczynań.
Pierwszą rzeczą jaką robią po przyjeżdzie do bazy to przemeblowanie jadalni. Osobne stoły używane przez studentów Wydziału Biologii, łączą w jeden duży stół. I zawsze mam problem po każdym posiłku odejść od tego stołu i wcale nie chodzi tylko o jedzenie. Przez chwilę, w środku lasu, patrząc na tych młodych ludzi czuję jakbym nie musiał się martwić o to co będzie się działo w moim kraju w przyszłości...